„Praca w czasach zarazy – 3”

dr Maciej Jesiołowski

A.M. Jesiołowscy-Finanse sp. z o.o.

No i mamy projekt ustawy antypandemicznej dla gospodarki… Przeraża mnie ilość uwarunkowań i papierów, oświadczeń, załączników koniecznych by wnioskować o wszelaką pomoc do instytucji rządowych i podatkowych. Podobnie zdumiewają mnie terminy, które odkładają ewentualne wpływy pomocy dla przedsiębiorcy – praktycznie do drugiej połowy maja! Nie wiem jak to skomentować. Z czego to wynika? Z przywiązania do litery prawa istniejącego, od którego uprawiania trudno się oderwać? Ze strachu przed wprowadzeniem rozwiązań radykalnych, daleko odbiegających swą formą od tych klauzyperdzkich propozycji, które mamy w ustawie? A może z niewiedzy jak działa makroekonomia gospodarki państwowej?

Rozwiązania są dość proste. Robią je Amerykanie. Dorzucają wydrukowanej kasy – 2 bln dolarów do gospodarki jednym machnięciem długopisu. Wyliczyli, że taka będzie luka w PKB. Co prawda puszczają tą kasę do systemu finansowo-bankowego, co spowolni procesy jej wycieku do gospodarki realnej i w efekcie do konsumentów, ale tak sobie to ustawili i od lat wykorzystują taką ścieżkę, stwarzającą poczucie, że wypływ i zwrot pieniądza są kontrolowane. W efekcie wychodzenie z kryzysu następuje wolniej niż gdyby wynaleziono instrumenty finansowania bezpośredniego tych, którzy muszą dokonywać transakcji w realu, a nie w sferze finansów (w obrocie akcjami, obligacjami, prawami własności, asekuracji ryzyka, walutami, złotem itd.).

W naszych warunkach to nie zadziała efektywnie, bo nasi aktywiści gospodarczy i konsumenci są za biedni, by posługiwać się pożyczonymi pieniędzmi w wielkości, która jest dziś wymagana do utrzymania biznesów A rynki finansowe, poza kredytowaniem, są dość rachityczne, by szybko przerzucać, na samym końcu, pieniądze do realu. Więc taki pomysł jak 500+ to dobra droga, by przekazać kasę tym, którzy muszą dokonywać transakcji by przeżyć, lub jakoś przeżyć, bądź szczęśliwie żyć… na co dzień. A nie gromadzić kasę i dokonywać transakcji inwestycyjnych dla większego zysku – czym zwiększają PKB od transakcji usługowych i finansowych, i przyhamowują wykorzystanie ich złotówek w realnej gospodarce produkującej dobra wykorzystywane przez kolejnych uczestników gospodarki, na końcu przez konsumentów. Czyli tam gdzie kryzys najbardziej będzie doskwierał.

Popatrzcie! Nasze roczne PKB oczekiwane w 2020 to z grubsza 2.300 miliardów zł. To „z grubsza” czyni różnicę, ale pominę ewentualny błąd by skupić się na serwetkowej metodzie wyliczenia i rzędach liczb, które nam wyjdą.

Załóżmy, że gospodarka stanie na dwa miesiące tegoż roku z powodu zarazy. Zero transakcji. Czyli w PKB pojawi się dziura: (2.300/12) x 2 miesiące = 383 miliardy zł. Z tego zapłacone podatki (PIT, CIT, VAT, ZUS) mogłyby wynieść około  37%., czyli: 383 x 37% = 142 miliardy złotych. Nieźle – ponad 1/3.

Propozycja idealna jest następująca: państwo kupuje od wszystkich dwumiesięczną produkcję i usługi:

Wydaje na to:          – 383 miliardy zł,

Odbiera w podatkach:                     + 142 miliardy zł

Państwo wydało netto:    = – 241 miliardów zł.

A ile zadeklarował rząd? Pamiętacie 212 miliardów zł? To czemu całej operacji nie uprościć? Czy rzeczywiście, tak trudno wybrać z PKD te numery, które mają firmy hotelarskie, restauracyjne, kawiarniane, fit’nesowe, centra handlowe i zaproponować, że zapłaci im się za dwa miesiące przestoju 100% sprzedaży z VAT, pod warunkiem, że 1) mają rzeczone PKD, 2) wszelką zafakturowaną sprzedaż w tym okresie poza państwową darowizną zwrócą od razu, 3) zapłacą w terminie należne podatki, 4) i normalnie wypłacą wynagrodzenia oraz zapłacą kontrahentom. Pieniądze rozejdą się dalej i obsłużą firmy dostawców dóbr i usług, oraz konsumentów, którzy może coś kupią dla swoich potrzeb, a może przyoszczędzą na czas po zarazie.

A pozostałym, poza tymi zastopowanymi PKD, zaproponować wniosek skrócony o wypłatę niedoboru we wpływach (nie w sprzedaży). Tu można by banki uczynić kontrolerem prawdy – czy spływ gotówki na rachunki firmowe był adekwatny do wniosków przedsiębiorców. Nie będę szacował ile pieniędzy by na to poszło, bo na pewno znacznie mniej niż wynika to z powyższego wyliczenia, dlatego że złotówka puszczona w ruch w jednym miejscu obsługuje kilka transakcji jednocześnie, a w miesiącu to już tego jest bardzo dużo. Specjaliści od przepływów międzygałęziowych pewnie wyliczyliby to w trymiga.

A na końcu dodać, że państwo zastrzega sobie dwa prawa: 1) w ciągu pięciu lat od końca zarazy skontrolować postępowanie przedsiębiorcy, który otrzymał rzeczoną kasę czy wypełniał rzetelnie swoje zobowiązania wobec państwa, pracownika, kontrahentów – jeśli nie, to przepadek mienia, majątku, albo puszczenie w skarpetkach biegiem po plaży dla publicznej sromoty, 2) państwo zastrzega sobie prawo w wybranych firmach zakupić usługi czy produkty istotne dla walki z zarazą lub dla uzupełnienia Rezerw Materiałowych oraz dla stwarzania wewnątrzkrajowych więzi kooperacyjnych zastępujących zerwane więzi międzynarodowe. Ostatni warunek podaję za Panem profesorem Jerzym Hausnerem, który mądrze opowiadał w tv o państwowej akwizycji.

I tyle.

Pewnie niektórzy zauważyli, że uparcie piszę państwo z małej litery. A, bo to takie państwo teoretyczne jest…

zasmucony brakiem śmiałości i odwagi rządzących

– borykający się przedsiębiorca